W zeszły piątek poleciałam do Irlandii na zaproszenie Mojego wielbiciela. Musiałam wstać wcześnie, ustawiłam sobie budzik na 4:25. Miałam już wszystko spakowane, więc tylko ubrałam się, zebrałam rzeczy i wyszłam. Wzięłam tylko w ostatniej chwili okulary przeciwsłoneczne, które leżały na stole. Pomyślałam: przydadzą się! Autobus na lotnisko Chopina o 5:05. Samolot o 10:50, wejście na pokład 10:20. Leciałam tanimi liniami, więc chciałam się wcześniej najeść, gdyż nie wiedziałam, czy uda Mi się przemycić sałatkę na pokład. Jednak było jej tak dużo, że nie zdołałam zjeść całej. O 10 stwierdziłam, że idę na samolot, a muszę nadmienić, że ludzi w kolejce do kontroli było bardzo niewiele. I tu wynikł niespodziewany kłopot. Karta pokładowa, która sobie wydrukowałam, była za bardzo rozmazana i skaner nie odczytywał kodu. Nawet nie wiedziałam, że nasza drukarka jest taka beznadziejna. Zostałam więc odesłana do linii lotniczych po inną kartę. Biegałam, szukałam, ale stanowisko było już zamknięte.