Adorator stópek umówił się z wyprzedzeniem na spotkanie, wpłacił zaliczkę, po czym bardzo punktualnie zadzwonił domofonem do drzwi. Podeszłam do urządzenia, odebrałam i zapytałam: - Tak…? - To ja, Pani, pies Adam. Byliśmy umówieni. - Możesz wejść – po czym go wpuściłam. Spotkanie odbywało się w Warszawie, w mieszkaniu, które zawsze w tym celu wynajmowałam. Po chwili rozległ się drugi dzwonek, z domofonu przy klatce schodowej. Bez słowa wpuściłam psa do budynku. Stałam pod drzwiami, w bluzce, ołówkowej spódnicy, nylonowych pończochach na pasku, 14-cm czarnych, lakierowanych szpilach, w koku i z perłami. Stałam i nasłuchiwałam. Bardzo lubiłam ten moment. Nie wiedziałam jak wygląda pies. Kiedyś prosiłam ich o zdjęcia, ale szybko z tego zrezygnowałam dochodząc do wniosku, że to nie ma sensu. Pies jak pies, co za różnica. Usłyszałam szczęk windy. Przez wizjer dostrzegłam, pomimo ciemności, jak otwierają się drzwi i wyłania się przestraszony kundel. Lękliwie rozgląda się na boki