Miałam przedwczoraj absolutnie cudowne spotkanie z Marco. Marco jest włoskim studentem na wymianie Erasmusa, przebywającym w Białymstoku. Spotkaliśmy się drugi raz. Jest cichym, szczupłym, przystojnym młodym mężczyzną. Pierwsze spotkanie było w porządku, lecz... takie trochę drętwe. Nikt nie zawinił, zwyczajnie potrzebowaliśmy czasu, by się lepiej poznać. Drugie spotkanie jakby nie chciało dojść do skutku. Najpierw w ostatniej chwili wypadło Mi coś rodzinnego, przez co przesunęłam o godzinę na później spotkanie. Następnie leciałam z językiem na brodzie na autobus, ale tylko Mi mignął przed oczyma. Poszłam więc na postój taksówkowy. Żwawym krokiem zbliżałam się do jedynej czekającej na klienta taksówki, byłam już o jakieś 15 metrów od niej, gdy nagle jakaś postać podbiegła do samochodu, wskoczyła do środka, po czym auto mrugnęło światłami i odjechało. Przystanęłam, zaskoczona biegiem wydarzeń. Co robić? - myślę. Tak, mogłam zadzwonić po taksówkę. Ale odechciało Mi się wszystkiego.