Marco
Miałam przedwczoraj absolutnie cudowne spotkanie z Marco. Marco jest włoskim studentem na wymianie Erasmusa, przebywającym w Białymstoku. Spotkaliśmy się drugi raz. Jest cichym, szczupłym, przystojnym młodym mężczyzną.
Pierwsze spotkanie było w porządku, lecz... takie trochę drętwe. Nikt nie zawinił, zwyczajnie potrzebowaliśmy czasu, by się lepiej poznać.
Drugie spotkanie jakby nie chciało dojść do skutku. Najpierw w ostatniej chwili wypadło Mi coś rodzinnego, przez co przesunęłam o godzinę na później spotkanie. Następnie leciałam z językiem na brodzie na autobus, ale tylko Mi mignął przed oczyma. Poszłam więc na postój taksówkowy. Żwawym krokiem zbliżałam się do jedynej czekającej na klienta taksówki, byłam już o jakieś 15 metrów od niej, gdy nagle jakaś postać podbiegła do samochodu, wskoczyła do środka, po czym auto mrugnęło światłami i odjechało.
Przystanęłam, zaskoczona biegiem wydarzeń. Co robić? - myślę. Tak, mogłam zadzwonić po taksówkę. Ale odechciało Mi się wszystkiego. Zawróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Rozebrałam się, rozzłoszczona, po czym napisałam Marco co się wydarzyło. Odpisał: OK, spotkajmy się jutro.
Odpisałam: Dzięki, OK! W sumie to nic fajnego nie wywiązywać się z danej obietnicy.
Nazajutrz wszystko najpierw poszło jak z płatka. Wyrobiłam się na czas, ładnie się ubrałam i nawet pomimo dużego mrozu, na prośbę Marco, założyłam nylonowe pończochy na pasie. Nie musiałam, ale było Mi głupio za poprzedni dzień. Poszłam na autobus (gwoli ścisłości: ta linia ma przystanek bardzo blisko Mojego bloku oraz bloku, w którym mieszka Marco), przebiegłam jak zwykle nielegalnie przez drogę, po czym wszystkie oczy zgromadzonych na przystanku podążyły za Mną. Miałam na obie czarny płaszcz z dużym kołnierzem ze sztucznego futra, czarną ołówkową spódnicę, cieliste nylonki i czarne buty na wysokim obcasie.
TAK! Bardzo zwracałam na siebie uwagę. Mężczyźni wręcz patrzyli Mi prosto w twarz, jakby nie wierząc, że to może być ładna kobieta.
Wsiadłam do autobusu, pojechałam. I wtedy się zaczęło. Uświadomiłam sobie, że nie wzięłam notatki z numerem telefonu i adresem Marco. Ale się tym nie przejęłam, będąc święcie przekonana, iż będę pamiętać, jak trafić.
Niestety, nie trafiłam. Błądziłam po różnych mieszkaniach, szukając Marco - dosłownie. Jeśli to czyta pan, który był tego świadkiem, to go tu serdecznie pozdrawiam.
W końcu wóciłam na przystanek autobusowy i siedziałam tam przez 20 minut czekając na autobus. W temperaturze około minus 8 stopni Celsjusza. Ludzie, mijający Mnie, patrzyli z niedowierzaniem na Moje gołe nogi. Dobra, było - minęło. Wróciłam, ogrzałam się. Napisałam Marco wytłumaczenie. Ku Mojemu zdziwieniu po prostu je przyjął. Oczywiście, że był rozczarowany, w końcu kto by nie był?
Sama byłam rozczarowana, delikatnie mówiąc...
Minęła doba. Marco nalegał, pomimo wszystkiego, by się spotkać. W końcu ustaliliśmy datę na 8 marca. Na szesnastą. Jak zwykle wzięłam się za gotowanie w sposób godny Kobiety szykownej i zorganizowanej. Byłam umalowana i ubrana przed wyznaczonym przeze Mnie czasem. Przejrzałam się lustrze - piękne, długie włosy do pasa, niezła figura, obłędne łydki. Byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Musiałam jeszcze zajść do sklepu po bilet autobusowy (nie uwierzycie, ale w Białymstoku nie tylko nie ma jeszcze darmowych autobusów, ani biletomatów, ale jeszcze do tego u kierowcy płaci się za zwykły bilet o 70 groszy drożej!!!), więc wyszłam odpowiednio wcześniej z domku. Jednak po minucie zorientowałam się, że... nie wzięłam portmonetki. Musiałam więc szybko wracać po pieniążki i suma summarum nie miałam już czasu, by zajść do sklepu. Zresztą autobus przyjechał przed czasem. No nic, trudno. Nie będę sobie przecież zatruwać myśli jakimś drobnym niepowodzeniem. Wtedy sobie uświadomiłam, że mam tylko całe 5 zł, a kierowcy trzeba dać dokładną kwotę... Wyglądało na to, że zapłacę za 15-minutowy przejazd całe 5 zł. Drożej, niż w Warszawie. I tu niespodziewanie los się odwrócił. Kierowca był bardzo uprzejmy (zresztą zwykle są bardzo mili) i miał wydać Mi resztę :-) Po czym poszłam do kasownika i ten jedyny w całym autobusie do kasowania papierowych biletów... był nieczynny. Słowem nie ze swojej winy pojechałam za darmo. Bilet zużyłam w drodze powrotnej.
Tym razem trafiłam bez najmniejszego kłopotu do mieszkania Marco. Znowu przywitał Mnie tą swoją niepewną i przerażoną miną. Kazałam mu powiesić swój płaszcz, po czym rozsiadłam się w pokoju dziennym na wersalce, głośno oddychając po wspinaczce na wysokie trzecie piętro. Przyniosłam ze sobą butelkę zimnego piwa, kazałam więc Marco je otworzyć, podać sobie szklankę oraz włączyć muzykę.
Bardzo lubię muzykę relaksacyjną lub do medytacji na takich spotkaniach. Pisałam już kiedyś o tym. Moim niedawnym odkryciem jest twórczość rosyjskiego pianisty Vladimira Sterzera, którego utwory gorąco polecam na romantyczne wieczory lub też do pracy/nauki.
Także Marco znalazł wyżej podany utwór i go puścił. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Kazałam mu zdjąć lewy bucik i wymasować Mi porządnie stópkę, odzianą w cienką pończoszkę nylonową. Wyglądało to obłędnie, musiałam po prostu zrobić zdjęcie.
Marco jest bardzo utalentowanym wielbicielem stópek. Rzadko kiedy zdarza Mi się spotkać z kimś, kto potrafi pieścić stópki z tak wielkim wyczuciem. Przysięgam, że mało brakowało, a miałabym orgazm. Oczywiście muzyka miała na to duży wpływ. Okazało się, że Marco sam był pianistą i gitarzystą, co było wyraźnie czuć w jego dotyku. Z biegiem minut podświadomie dopasował masaż do muzyki. Niesamowite przeżycie. Tego się po prostu nie da opisać, co czułam. No nie da się. Czysta rozkosz.
Mój niewolnik długo masował Moje stópki odziane w nylonki. Dodatkowy bodziec w formie delikatnego dotyku cienkiej tkaniny jest szalenie przyjemny. Zresztą lubię zaczynać spotkanie od całowania Moich stóp poprzez obuwie, gdyż taki dotyk również czuję i jest on świetnym wstępem do dalszych pieszczot. Nie spieszyło mi się specjalnie, bo choć umówiliśmy się na godzinne spotkanie, to i tak musiałabym czekać na przystanku na autobus. Zostałam więc trochę dłużej. Dzięki temu nie musiałam zbytnio pilnować zegarka.
W końcu jednak odpięłam pończoszki od paska i poleciłam Memu słudze je zdjąć, samemu też się musiał rozebrać do slipek i skarpetek. Potem Marco znowu masował Moje nagie tym razem stópki, a po chwili zaczął też je lizać od spodu i ssać paluszki. Byłam zachwycona. Wpychałam mu też głęboko stópkę do jamy gębowej, aż zaczynał się dławić.
Kazałam mu zdjąć też slipki. Wyjęłam z torebki sznurek i dokładnie obwiązałam nim genitalia pieska. Nie drastycznie, ale skutecznie. Koniec sznurka trzymałam w ręku i zabawiałam się silniejszymi pociągnięciami, podczas których Marco się zwijał z rozkoszy i bólu. Leżał na podłodze wzdłuż wersalki. Wyciągnęłam nóżkę i zaczęłąm mu machać przed twarzą stópką. Piesek podnosił głowę i tułów, próbując dosięgnąć językiem Moją stópkę, ale odpychałam go tylko z powrotem w dół. Och, to musiała był prawdziwa tortura! Potem położyłam drugą nóżkę na jego torsie, utrudniając mu podnoszenie się. Piesek wytężał się z całej siły, by dotknąć nęcącą go stópkę, ale ta uciekała przed nim w ostatniej chwili, Ja natomiast zanosiłam się śmiechem. Bo tak, to było bardzo, bardzo zabawne :-D W końcu Marco zaczął błagać Mnie, by mógł dotknąć stópkę. Zlitowałam się nad nim i miłosiernie pozwoliłam jej dosięgnąć. Wycierałam ją o jego pysk, a potem mokrą od śliny wycierałam o tors.
Czas minął bardzo szybko. Zdecydowałam, że czas się zbierać i zakończyłam spotkanie. Kazałam sobie dać daninę w pysku i na kolanach. Jednak Marco musiał ją trzymać tak długo, aż założyłam pończoszki, po czym sam założył Mi skarpetki i buciki. Dopiero wtedy uwolniłam go od tego specyficznego knebla. Piesek podał Mi płaszcz i się pożegnaliśmy. Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy.
Pierwsze spotkanie było w porządku, lecz... takie trochę drętwe. Nikt nie zawinił, zwyczajnie potrzebowaliśmy czasu, by się lepiej poznać.
Drugie spotkanie jakby nie chciało dojść do skutku. Najpierw w ostatniej chwili wypadło Mi coś rodzinnego, przez co przesunęłam o godzinę na później spotkanie. Następnie leciałam z językiem na brodzie na autobus, ale tylko Mi mignął przed oczyma. Poszłam więc na postój taksówkowy. Żwawym krokiem zbliżałam się do jedynej czekającej na klienta taksówki, byłam już o jakieś 15 metrów od niej, gdy nagle jakaś postać podbiegła do samochodu, wskoczyła do środka, po czym auto mrugnęło światłami i odjechało.
Przystanęłam, zaskoczona biegiem wydarzeń. Co robić? - myślę. Tak, mogłam zadzwonić po taksówkę. Ale odechciało Mi się wszystkiego. Zawróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Rozebrałam się, rozzłoszczona, po czym napisałam Marco co się wydarzyło. Odpisał: OK, spotkajmy się jutro.
Odpisałam: Dzięki, OK! W sumie to nic fajnego nie wywiązywać się z danej obietnicy.
Nazajutrz wszystko najpierw poszło jak z płatka. Wyrobiłam się na czas, ładnie się ubrałam i nawet pomimo dużego mrozu, na prośbę Marco, założyłam nylonowe pończochy na pasie. Nie musiałam, ale było Mi głupio za poprzedni dzień. Poszłam na autobus (gwoli ścisłości: ta linia ma przystanek bardzo blisko Mojego bloku oraz bloku, w którym mieszka Marco), przebiegłam jak zwykle nielegalnie przez drogę, po czym wszystkie oczy zgromadzonych na przystanku podążyły za Mną. Miałam na obie czarny płaszcz z dużym kołnierzem ze sztucznego futra, czarną ołówkową spódnicę, cieliste nylonki i czarne buty na wysokim obcasie.
TAK! Bardzo zwracałam na siebie uwagę. Mężczyźni wręcz patrzyli Mi prosto w twarz, jakby nie wierząc, że to może być ładna kobieta.
Wsiadłam do autobusu, pojechałam. I wtedy się zaczęło. Uświadomiłam sobie, że nie wzięłam notatki z numerem telefonu i adresem Marco. Ale się tym nie przejęłam, będąc święcie przekonana, iż będę pamiętać, jak trafić.
Niestety, nie trafiłam. Błądziłam po różnych mieszkaniach, szukając Marco - dosłownie. Jeśli to czyta pan, który był tego świadkiem, to go tu serdecznie pozdrawiam.
W końcu wóciłam na przystanek autobusowy i siedziałam tam przez 20 minut czekając na autobus. W temperaturze około minus 8 stopni Celsjusza. Ludzie, mijający Mnie, patrzyli z niedowierzaniem na Moje gołe nogi. Dobra, było - minęło. Wróciłam, ogrzałam się. Napisałam Marco wytłumaczenie. Ku Mojemu zdziwieniu po prostu je przyjął. Oczywiście, że był rozczarowany, w końcu kto by nie był?
Sama byłam rozczarowana, delikatnie mówiąc...
Minęła doba. Marco nalegał, pomimo wszystkiego, by się spotkać. W końcu ustaliliśmy datę na 8 marca. Na szesnastą. Jak zwykle wzięłam się za gotowanie w sposób godny Kobiety szykownej i zorganizowanej. Byłam umalowana i ubrana przed wyznaczonym przeze Mnie czasem. Przejrzałam się lustrze - piękne, długie włosy do pasa, niezła figura, obłędne łydki. Byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Musiałam jeszcze zajść do sklepu po bilet autobusowy (nie uwierzycie, ale w Białymstoku nie tylko nie ma jeszcze darmowych autobusów, ani biletomatów, ale jeszcze do tego u kierowcy płaci się za zwykły bilet o 70 groszy drożej!!!), więc wyszłam odpowiednio wcześniej z domku. Jednak po minucie zorientowałam się, że... nie wzięłam portmonetki. Musiałam więc szybko wracać po pieniążki i suma summarum nie miałam już czasu, by zajść do sklepu. Zresztą autobus przyjechał przed czasem. No nic, trudno. Nie będę sobie przecież zatruwać myśli jakimś drobnym niepowodzeniem. Wtedy sobie uświadomiłam, że mam tylko całe 5 zł, a kierowcy trzeba dać dokładną kwotę... Wyglądało na to, że zapłacę za 15-minutowy przejazd całe 5 zł. Drożej, niż w Warszawie. I tu niespodziewanie los się odwrócił. Kierowca był bardzo uprzejmy (zresztą zwykle są bardzo mili) i miał wydać Mi resztę :-) Po czym poszłam do kasownika i ten jedyny w całym autobusie do kasowania papierowych biletów... był nieczynny. Słowem nie ze swojej winy pojechałam za darmo. Bilet zużyłam w drodze powrotnej.
Tym razem trafiłam bez najmniejszego kłopotu do mieszkania Marco. Znowu przywitał Mnie tą swoją niepewną i przerażoną miną. Kazałam mu powiesić swój płaszcz, po czym rozsiadłam się w pokoju dziennym na wersalce, głośno oddychając po wspinaczce na wysokie trzecie piętro. Przyniosłam ze sobą butelkę zimnego piwa, kazałam więc Marco je otworzyć, podać sobie szklankę oraz włączyć muzykę.
Bardzo lubię muzykę relaksacyjną lub do medytacji na takich spotkaniach. Pisałam już kiedyś o tym. Moim niedawnym odkryciem jest twórczość rosyjskiego pianisty Vladimira Sterzera, którego utwory gorąco polecam na romantyczne wieczory lub też do pracy/nauki.
Także Marco znalazł wyżej podany utwór i go puścił. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Kazałam mu zdjąć lewy bucik i wymasować Mi porządnie stópkę, odzianą w cienką pończoszkę nylonową. Wyglądało to obłędnie, musiałam po prostu zrobić zdjęcie.
Marco jest bardzo utalentowanym wielbicielem stópek. Rzadko kiedy zdarza Mi się spotkać z kimś, kto potrafi pieścić stópki z tak wielkim wyczuciem. Przysięgam, że mało brakowało, a miałabym orgazm. Oczywiście muzyka miała na to duży wpływ. Okazało się, że Marco sam był pianistą i gitarzystą, co było wyraźnie czuć w jego dotyku. Z biegiem minut podświadomie dopasował masaż do muzyki. Niesamowite przeżycie. Tego się po prostu nie da opisać, co czułam. No nie da się. Czysta rozkosz.
Mój niewolnik długo masował Moje stópki odziane w nylonki. Dodatkowy bodziec w formie delikatnego dotyku cienkiej tkaniny jest szalenie przyjemny. Zresztą lubię zaczynać spotkanie od całowania Moich stóp poprzez obuwie, gdyż taki dotyk również czuję i jest on świetnym wstępem do dalszych pieszczot. Nie spieszyło mi się specjalnie, bo choć umówiliśmy się na godzinne spotkanie, to i tak musiałabym czekać na przystanku na autobus. Zostałam więc trochę dłużej. Dzięki temu nie musiałam zbytnio pilnować zegarka.
W końcu jednak odpięłam pończoszki od paska i poleciłam Memu słudze je zdjąć, samemu też się musiał rozebrać do slipek i skarpetek. Potem Marco znowu masował Moje nagie tym razem stópki, a po chwili zaczął też je lizać od spodu i ssać paluszki. Byłam zachwycona. Wpychałam mu też głęboko stópkę do jamy gębowej, aż zaczynał się dławić.
Kazałam mu zdjąć też slipki. Wyjęłam z torebki sznurek i dokładnie obwiązałam nim genitalia pieska. Nie drastycznie, ale skutecznie. Koniec sznurka trzymałam w ręku i zabawiałam się silniejszymi pociągnięciami, podczas których Marco się zwijał z rozkoszy i bólu. Leżał na podłodze wzdłuż wersalki. Wyciągnęłam nóżkę i zaczęłąm mu machać przed twarzą stópką. Piesek podnosił głowę i tułów, próbując dosięgnąć językiem Moją stópkę, ale odpychałam go tylko z powrotem w dół. Och, to musiała był prawdziwa tortura! Potem położyłam drugą nóżkę na jego torsie, utrudniając mu podnoszenie się. Piesek wytężał się z całej siły, by dotknąć nęcącą go stópkę, ale ta uciekała przed nim w ostatniej chwili, Ja natomiast zanosiłam się śmiechem. Bo tak, to było bardzo, bardzo zabawne :-D W końcu Marco zaczął błagać Mnie, by mógł dotknąć stópkę. Zlitowałam się nad nim i miłosiernie pozwoliłam jej dosięgnąć. Wycierałam ją o jego pysk, a potem mokrą od śliny wycierałam o tors.
Czas minął bardzo szybko. Zdecydowałam, że czas się zbierać i zakończyłam spotkanie. Kazałam sobie dać daninę w pysku i na kolanach. Jednak Marco musiał ją trzymać tak długo, aż założyłam pończoszki, po czym sam założył Mi skarpetki i buciki. Dopiero wtedy uwolniłam go od tego specyficznego knebla. Piesek podał Mi płaszcz i się pożegnaliśmy. Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy.
Bogini Różo, nie pierwsza to Pani relacja którą się czyta z zainteresowaniem. Naturalności dodaje ta cała proza życia, przed samym spotkaniem, która nas wszystkich dosięga. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNah, not even close to the chemistry during our meeting in Ursus ;-)
OdpowiedzUsuń