Piątek

To był dobry dzień. Dużo pieszczot stópek, usługiwania, nawet wyszło słoneczko :-) A. okazał się kulturalnym, uczynnym, miłym, posłusznym, myślącym sługą, z fajnym poczuciem humoru.

Po pieszczotach stópek na tarasie Mój weekendowy niewolnik kręcił się po domu wykonując rozkazy. Poszłam wziąć prysznic, a on w tym czasie rozwiesił na strychu pranie. Potem czekał na Mnie na kolanach w salonie z daniną w kopercie, ale zawołałam go na górę, aby wziął rzeczy do prania. Dokończył sprzątać kuchnię, zajął się plamami na Moich sukienkach, które potem namoczył, by na koniec włożyć je z ręcznikami do pralki. Ja sobie w tym czasie zrobiłam kanapki. Gdy sługa skończył wykonywać zadane prace, usiadłam wygodnie na fotelu, przyjęłam daninę, wyciągnęłam świeżo umyte nóżki i kazałam sobie je wysmarować kremem do stóp. Masaż był baaaardzo przyjemny, A. ma wyczucie.

Następnie pojechaliśmy z zepsutym odkurzaczem do serwisu agd i na zakupy spożywcze (trzeba coś jeść!). Z odkurzaczem to chyba kiepska sprawa, niestety :-( Jak zwykle "nie opłaca się reperować". Ale jeszcze poszukam jakiegoś sposobu, aby go naprawić.

Po powrocie do domu usiadłam na tarasie w fotelu, ze stópkami na podnóżku, zaś słudze nakazałam obranie ziemniaków. Potem pojechał odebrać ten nieszczęsny odkurzacz, podczas gdy Ja się rozkoszowałam piękną pogodą. Niestety, w tym czasie zaczęły się przypalać ziemniaki, o czym sługa Mnie poinformował po dotarciu do domu. No cóż, miałam nieco za słone, pieczone ziemniaki, w sam raz na lato :-) Przepyszne z sałatką z pomidora, rzodkiewki i rukoli. Ale sługa i tak za karę musiał klęczeć z podniesionymi rękoma.

Zjadłam sobie obiadek siedząc na tarasie, z laptopem na kolanach, podczas gdy sługa masował Mi stópki. Masował, drapał, gryzł... Same rozkosze. Nie wiem nawet jak długo to trwało, ale na pewno ponad godzinę, może i dwie. Szczęśliwi ludzie czasu nie liczą. Byliśmy bardzo zaskoczeni, że jest już wpół do piątej po południu. Nawet nagrałam filmik! Chcę tu zauważyć, że na Bloggerze nie można zamieszczać filmów powyżej bodajże 100 mB, dlatego muszę je mocno zmniejszać. Chociaż jest Mi to na rękę, że są tutaj słabej jakości. I naprawdę nie ma to nic wspólnego ze sprzętem, w który to niby nie chce Mi się zainwestować...
Poleciłam słudze coś zjeść, jako że na śniadania je obiad. Ale on nie czuł się głodny. Więc zagnałam go do pracy "w polu" :-) Dałam mu rękawice, grabki, wiadro i kazałam iść pielić. Właściwie to poszłam razem z nim, by go odpowiednio instruować. Całkiem dobrze sobie poradził na rabatce przed domem, ale tam to było łatwo, dla Mnie to maks 2 minuty pracy. Po tej rozgrzewce kazałam mu wypielić rabatę z hortensjami i liliowcami, w którą wkomponowana jest pergola obsadzona powojnikami i różami. Niestety musiałam mu zwracać uwagę, by dokładniej pielił, a i tak Moje uwagi zdawał się puszczać mimo uszu. Nie jestem zadowolona z tego, jak się spisał i na razie obmyślam mu karę. Do tego wyrzucił z rabaty liatrę kłosową, chociaż zwracałam mu uwagę, aby ją zostawił i nawet ją oznaczyłam. Zły pies!!!

Teraz siedzę sobie na fotelu przed kominkiem z zimnym piwkiem, właśnie się zastanawiam, czy nie polecić słudze napalić. Ale może za ciepło... Potem znowu będzie za gorąco, by zasnąć.

Lubię takie długie spotkania. Są zupełnie inne niż te na godziny. Można się lepiej poznać, prawdziwie zrelaksować. Nie mam tego ciśnienia, że trzeba poświęcić komuś odpowiednią ilość uwagi, bo inaczej to zwyczajnie nieładnie, a i ludzie przecież płacą za ten czas i uwagę. W ogóle to bardzo naturalnie czuję się w domu towarzystwie sługi. W wynajętych mieszkaniach nie zawsze tak jest, szczególnie na początku, gdy zaczęłam swoje podróże, sporo się stresowałam. Pamiętam jedno spotkanie w czasie pierwszego wyjazdu do Warszawy, na które czekałam. Wielbiciel stópek zrobił na Mnie wrażenie samym zdjęciem, wyczuwałam w nim prawdziwą pasję. Jednak w wynajętym mieszkaniu, które wielu z was zna, nie było wtedy internetu. Internet był Mi niezbędny. Dlatego wynajmujący zaproponował mi w zamian inne mieszkanie. Okazało się ono nieprzyjemną, ciasną i brudną kawalerką, z dużym gołym oknem wychodzącym na PKiN. Czułam się tam dosłownie fatalnie. I Mój nastrój wpłynął na spotkanie, na które tak czekałam. Było drętwo, nijak. :-(

I jeszcze zdjęcie z ostatniej chwili. Dobranoc :-)

Komentarze