Relacja z weekendu

W zeszły piątek poleciałam do Irlandii na zaproszenie Mojego wielbiciela. Musiałam wstać wcześnie, ustawiłam sobie budzik na 4:25. Miałam już wszystko spakowane, więc tylko ubrałam się, zebrałam rzeczy i wyszłam. Wzięłam tylko w ostatniej chwili okulary przeciwsłoneczne, które leżały na stole. Pomyślałam: przydadzą się! Autobus na lotnisko Chopina o 5:05. Samolot o 10:50, wejście na pokład 10:20. Leciałam tanimi liniami, więc chciałam się wcześniej najeść, gdyż nie wiedziałam, czy uda Mi się przemycić sałatkę na pokład. Jednak było jej tak dużo, że nie zdołałam zjeść całej. O 10 stwierdziłam, że idę na samolot, a muszę nadmienić, że ludzi w kolejce do kontroli było bardzo niewiele. I tu wynikł niespodziewany kłopot. Karta pokładowa, która sobie wydrukowałam, była za bardzo rozmazana i skaner nie odczytywał kodu. Nawet nie wiedziałam, że nasza drukarka jest taka beznadziejna. Zostałam więc odesłana do linii lotniczych po inną kartę. Biegałam, szukałam, ale stanowisko było już zamknięte. W końcu znalazłam kogoś, kto zechciał Mi pomóc. Nie miałam jednak przy sobie numeru rezerwacji, więc ludzie szukali, potem dzwonili i pytali, w końcu się im udało... ale na marne, bo i tak nie dało się wydrukować karty. Wróciłam więc do wejścia i poprosiłam o wprowadzenie karty pokładowej ręcznie. Była już 10:25, ze trzy osoby zdążyły Mi już powiedzieć, że nie zdążę na samolot. Miałam maksymalnie 10 minut, by przejść kontrolę, odprawę paszportową i dostać się do bramki, która, jak to w przypadku tanich linii lotniczych, nie była blisko.

Na kontroli streszczałam się jak mogłam i przeszłam ją szybko, chociaż podwójnie sprawdzono Mi bagaż ze względu na metalowy statyw do aparatu. Potem biegiem do odprawy. Tam też kolejka nie była długa, dwie minutki i załatwiłam. Znowu biegiem do bramki. Lecę, lecę, w końcu dobiegam, tam panie już wręcz wyszły Mi na spotkanie, szybciutko wzięły ode Mnie dokumenty, zeskanowały i pobiegłam na autobus. Zdążyłam :-) I nawet nie byłam ostatnia przy bramce :-D

O irlandzkiej pogodzie zdążyłam się już nasłuchać strasznych opowieści. A muszę nadmienić, że była to Moja pierwsza wizyta w tym kraju. Niejedna osoba Mi życzyła ładnej pogody. Chyba właśnie dlatego, że ich życzenia się spełniły, Irlandia przywitała Mnie 7 stopniami na plusie i pięknym słońcem. Nawet jakiś Polak, siedzący za Mną w samolocie, skomentował: Jaka ładna pogoda, ja pierdolę!

Po gołoledzi, którą zostawiłam za sobą w Polsce, przybycie do Irlandii było jak pierwszy dzień wiosny. Zresztą, jak się miałam później przekonać, nie bez kozery.

Tak naprawdę nie zatrzymałam się w Dublinie, ale wsiadłam w autobus do Maynooth. Okulary bardzo się przydały. Słońce waliło po oczach jak oszalałe. Widoki były cudowne: mnóstwo zieleni i wspaniale utrzymany krajobraz kulturowy.

W Maynooth z przystanku odebrał Mnie toegazer. Wziął Mój bagaż i zaprowadził do swojej skromnej siedziby. Potem musiał wracać do pracy, co wykorzystałam na dokończenie przemyconej sałatki i drzemkę. Po jego powrocie zjedliśmy kolację i.. zabraliśmy się do zabawy :-) Od razu ustawiłam kamerę, by nagrać ciekawe materiały. Co też można zobaczyć na przykład TUTAJ.

Najpierw dałam toegazerowi Moje obie pary skarpetek do dokładnego wywąchania. I tak, jak najbardziej pachniały, choć nie był to zapach najmocniejszy z możliwych. Po dokładnym obwąchaniu pozwoliłam mu je ściągnąć i zabrać się do całowania stóp. Następnie kazałam mu wziąć oliwkę i dobrze wymasować Mi stópki. Prowadziliśmy przy tym miłą rozmowę. Niestety, na weekend przyjechałam chora, z zatkanym nosem, ledwo oddychałam. Potem toegazer ładnie Mnie poprosił o zostanie Mym dozgonnym sługą, na co się zgodziłam, a zostało to przypieczętowane nałożeniem pierścionka na palec u lewej stopy. Potem związałam Mego niewolnika i pozwalałam mu jedynie patrzeć na Me boskie stópki, drażniąc się z nim.

Następnego dnia toegazer znowu poszedł do pracy, a Ja wybrałam się na zwiedzanie Dublina. Co prawda nie mogłam znaleźć przystanku autobusu nr 66, ale w końcu udało Mi się pojechać 67-ką. Droga przez miasteczka i krajobrazy wiejskie była czystą przyjemnością. Ze zdumieniem też co chwila odkrywałam kwitnące wczesnowiosenne rośliny. Pierwiosnki, szafirki, nawet narcyzy... Zamierzałam pojechać do samego końca, czyli do Merrion Square, ale tak się złożyło, że dokładnie w tym samym czasie na ulicy O'Connel była przeprowadzana demonstracja przeciwko prezydenturze pana Trumpha, przez co droga była zablokowana. Chcąc nie chcąc musiałam wysiąść. Miałam zaplanowaną już trasę wycieczki, lecz trafił ją szlag. Poszłam więc na pobliską Pocztę Główną, kupując po drodze pocztówki. Nie udało Mi się jednak ich wysłać, gdyż... zapominałam wziąć ze sobą adresy :-) Zostały na biurku toegazera.

W Dublinie byłam umówiona z ascezją, która zobaczywszy Moje ogłoszenie na FetLifie skontaktowała się i zaproponowała swoje towarzystwo. Czy to nie przemiłe? Do ostatniej chwili nie dawałam jej odpowiedzi, gdyż sama nie wiedziałam jak ułożą się Moje plany. Spotkałyśmy się pod wzbudzającą wiele kontrowersji Iglicą. Pogoda dalej była bardzo sprzyjająca, choć się ochłodziło. Ascezja okazała się być miłą i przyjacielską osobą, mającą wiele ciekawego do powiedzenia. Obeszłyśmy nieco centrum miasta wkoło, po czym poszłyśmy na herbatkę, gdzie dołączył do nas jej Pan Draekus. Potem poszliśmy na obiad do restauracji wegetariańskiej z przepysznymi daniami. Najbardziej podobało Mi się najstarsze w Europie centrum handlowe, byłam naprawdę zachwycona architekturą. Potem spotkaliśmy toegazera, który skończył pracę i poszliśmy na kawę. Odbyliśmy przyjemną pogawędkę, podczas gdy toegazer masował Moje stópki. Zrobiło się w końcu dość późno, więc się pożegnaliśmy i wróciliśmy do Maynooth. Tam najpierw poszliśmy na kolację do restauracji indyjskiej, zaś po powrocie do domu dałam do wąchania i lizania stópki swemu słudze, a sama rozciągnęłam się na łóżku i odpoczywałam.

W niedzielę mieliśmy mało czasu, gdyż już po godzinie 17 miałam samolot powrotny. Kazałam sobie zrobić na śniadanie płatki owsiane z mlekiem migdałowym, jabłkiem, bananem i cynamonem (pycha!!!). W nagrodę za poprawne wykonanie śniadania pozwoliłam toegazerowi smakować stópki, podczas gdy Ja rozkoszowałam się owsianką. Nie udało Mi się zebrać na autobus do stolicy na 9:30, pojechaliśmy dopiero o 11: 30 :-) Wcześniej przy biurku wypisałam kartki, podczas gdy Mój sługa leżał grzecznie pod Mymi stopami i pokrywał je tysiącem pocałunków. W końcu dostał pozwolenie na spuszczenie sobie ciśnienia.

Spakowałam swoje rzeczy i poszliśmy na autobus do miasta. Odwiedziliśmy Merrion Square oraz St Stephen's Green. I choć dzień zapowiadał się na pochmurny, to podczas zwiedzania parków wyszło śliczne słoneczki. Co też skwapliwie wykorzystałam na potrzeby pamiątkowego zdjęcia w klimacie fetyszu stóp oraz króciutką publiczną, lecz bardzo dyskretną, adorację stópek :-)

Potem szybki obiad i trzeba już było jechać na lotnisko. Ryanair oczywiście miał opóźniony lot i też oczywiście musieliśmy w zimnie czekać na płycie lotniska. Całą podróż kręciłam się na fotelu próbując znaleźć wygodniejszą pozycję w ciasnej przestrzeni pomiędzy rzędami. A do tego dostałam miejsce przy samym silniku... Dobrze, że miałam ze sobą słuchawki, które nieco złagodziły ten ryk. Na lotnisku w Modlinie czekał już PlusBus, więc szybko hop na tylne fotele, gdzie praktycznie przez całą drogę spałam, leżąc.

Na koniec wspomniane zdjęcie z parku :-)

Komentarze

  1. Witaj. Jestem kinga. uległa kobieta 32 lata. chętnie porozmawiam z Tobą Pani

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zanim zamieścisz komentarz, proszę zastanów się, czy kogoś nie obrazi.