Relacja z Grajewa

Wróciłam! Tęskniliście za Mną, małe świntuszki? Mam nadzieję, że tak!

Miałam wrócić wczoraj, ale wynikły same kłopoty z powrotem. Wczoraj, jak zapewne wielu z was wie, nad północno-wschodnią Polską przeszły gwałtowne burze z gradem. Planowałam wrócić do Białegostoku pociągiem "Mamry" o godz. 17:52, który jedzie aż z Wrocławia do Białegostoku, trasą  ustawioną wg typowej logiki PKP, czyli jak najdłuższą drogą dookoła kraju. Na dworzec przyszłam wcześnie, ponieważ bawiąc się we własnego tragarza ciągnęłam ze sobą mnóstwo rzeczy, i chciałam spokojnym, wolnym tempem dotrzeć na czas, bez żadnego stresu.

Niedługo po spoczęciu na peronowej ławce rozległ się komunikat. Uprzejmy pan stanowczym głosem informował podróżnych, że pociąg "Mamry", jadący z Wrocławia do Białegostoku spóźni się o 180 minut. Całe szczęście, że uprzejmy pan uprzejmie powtórzył komunikat, bo myślałam, że coś źle zrozumiałam. Cóż, czekać na dworcu nie było sensu. Odwołałam więc spotkanie o godz. 19 i ruszyłam do domu, postanawiając, że pojadę nazajutrz. Deszcz jednak złapał Mnie zaraz po opuszczeniu Dworca. Musiałam przeczekać pierwszą falę ulewy przy Urzędzie Miejskim, gdzie stoi ławeczka pod zadaszeniem. Cały wieczór grzmiało i lało. Nawet nasz zaprzyjaźniony bocian nie pojawił się na swoim słupie na nocleg. Dziś około południa zaczęło znowu padać. Pierwszy pociąg miałam o 13:54. Zrezygnowałam z tego połączenia i nastawiłam się na jazdę o 15:10. Niestety - deszcz, pomimo krótkich przerw, padał dalej. Rozpogodziło się dopiero po godz. 17, więc wyszło na to, że jednak pojadę "Mamrami". Na szczęście pociąg przyjechał punktualnie, dzięki czemu możecie cieszyć się nowym postem :-)

Podczas pobytu w Grajewie poczułam niekłamany żal, że nie mam sługi na swoje rozkazy. Och, jaki bym mu dała wycisk! Sama bym siedziała wygodnie na leżaczku i popijała drinka, z rozbawieniem obserwując półnagiego sługusa, krzątającego się gorączkowo. Powinniście się wstydzić, że SAMA musiałam ciągać drewno do kominka do piwnicy!


Komentarze